fbpx instagram

Kiedy musisz to możesz

Kiedy spotkałem matkę Stasia, nie wyobrażała sobie kariery w IT, własnego mieszkania, całego tego stresu i odpowiedzialności za życie, ale wtedy mieliśmy mniej niż 20 lat.

Życie bez dzieci i kredytów skończyło się dla niej po ślubie. Kiedy zdecydowała się odejść zajęła się remontem mieszkania, po czasie ruszyła agresywnie z karierą, a następnie kupiła mieszkanie na kredyt, chociaż była zdecydowanie przeciwna abyśmy wspólnie kiedykolwiek się w coś takiego pakowali. Znając ją dwanaście lat, nie mogłem się nie uśmiać – trochę z satysfakcji, a trochę naprawdę ciesząc się z tego, że robiąc takie życiowe salto – sama czegoś musiała się nauczyć o sobie.

Podobnie kiedy spotkałem matkę Franka, nie miała czasu nacieszyć się ciążą, bo cały czas musiała zajmować się mieszkaniem, czego naprawdę nie chciała i nie za bardzo mogła, a po części nie do końca jej wychodziło. Z tego powodu wyprowadziła się, ale pomimo tego w ostatnich miesiącach ciąży jednak zainwestowała ogromną ilość czasu zajmowanie się mieszkaniem – w remont, a znienawidzone sklepy budowlane odwiedzała co drugi dzień. Zakładam że musiała narazić nie tylko swoje zdrowie oraz że taki wysiłek lekarz musiał by przystopować zalecając aby mniej chodziła po znajomych i sklepach z materiałami remontowymi. To że czegoś nie chcesz robić, nie znaczy że tego nie lubisz.

Jeśli naprawdę nie chcesz lub nie możesz czegoś zrobić to świadczy to jedynie o tym, że może po prostu masz złą motywację. Kiedy Twoja motywacja jest taka że musisz, to możesz, a nawet tego chcesz.

Zanim poznałem matkę Franka, spotkałem również Kasię, która zrezygnowała ze słabo płatnej pracy w sklepie odzieżowym i przez trzy lata naszego związku nie mogła znaleźć żadnej innej pracy. Do czasu kiedy się rozstaliśmy, znalazła pracę w ciągu jednego miesiąca. Ja wiedziałem że brak możliwości pracy to jest wybór, a nie faktyczny brak. Spotkaliśmy się kilka razy po rozstaniu, a wówczas śmialiśmy się później w kafeterii, że nie móc znaleźć pracy pomimo szczerych chęci, oznacza tylko tyle co mieć złą motywację. Kiedy Twoja pensja nie jest absolutnie niezbędna, to i żadna praca nie będzie chciała się znaleźć, a wręcz będzie coraz bardziej przed Tobą uciekać.

Kiedy człowiek musi, to może. Ludzie znajdują zupełnie inną motywację, kiedy mogą, a inną kiedy muszą. Zupełnie inna motywacja kieruje skutecznością chęci kiedy efektami tej motywacji mielibyśmy się dzielić z inną osobą, a zupełnie inna motywacja kiedy zachowasz efekty swojej pracy całkowicie siebie. Inwestowanie we wspólne cele jest znacznie bardziej ryzykowne niż inwestowanie tych samych sił i środków we własne cele, a nikt nie lubi ryzyka. Nie ma motywacji, nie ma efektów. Nikt nie zrobi za Ciebie motywacji, jeśli reguły gry nie zmuszają do tego żeby chcieć grać na zwycięstwo. To oczywiste, że własne mieszkanie pomalujesz dokładniej niż obce, ale kiedy będąc w związku w sprawie pomalowania wspólnego mieszkania nie zadzwonisz, bo zajmujesz się swoimi sprawami i nie masz czasu, to powinno zastanawiać w jaki sposób miesiąc później po rozstaniu nagle znajdujesz cały potrzebny czas na malowanie własnego mieszkania tym razem własnoręcznie własnoręcznie.

Ja przeciwnie do takiego poglądu zawsze chciałem mieć wspólne mieszkanie, jakąś inną wspólnotę, ze wszystkimi swoimi partnerkami. Zawsze uważałem, że wspólnie uda się zrobić coś więcej, a lepiej mieć połowę czegoś większego aniżeli całość czegoś mniejszego. Tak naprawdę dostałem wspólne dzieci, ale paradoksalnie dzisiaj jestem przekonany, że one nigdy nie miałyby być wspólne w zamierzeniu żadnej matki. W przeciwieństwie do niemal wszystkich związków, przez kilkanaście lat nigdy nie miałem niczego wspólnie z moimi partnerkami. Niczego nigdy wspólnie nie budowaliśmy, i niczego wspólnie nie posiadaliśmy. Co więcej, mimo zapewnień i różnych rozmów okazuje się po latach, że nigdy nie planowaliśmy niczego wspólnie posiadać, ani niczego zbudować. Nigdy nie posiadaliśmy nawet wspólnego konta. Gdyby nie ilość propozycji wspólnych biznesów, jakie otrzymuję poza osobistymi relacjami, myślałbym pewnie, że problem jest we mnie i nie nadaję się do budowania jakiejś wspólnoty w ogóle.

Pieniądze czy mieszkanie były zawsze głównie moim problemem i nikt nie przejmował się skąd się biorą, a przede wszystkim skąd się znajdą, a ja może za bardzo się tym przejmowałem. Od 18 roku życia nie mogłem się spodziewać żadnej gwarantowanej kwoty, ani żadnej zawartości miski. Od tego czasu samodzielne znalezienie jedzenia na jutro było moim głównym problemem w życiu, a stres że tylko ja jestem odpowiedzialny za to jeśli jutro będzie pusta towarzyszył mi od zawsze, i na zawsze chyba mi zostanie. Wiąże się tym pewien koszt psychiczny, ale na pewno dopóki mi to doświadczenie zostanie w głowie to ja na swoją motywację nie będę narzekać. Myślę jednak że w kontekście matek, mamy jednak coś więcej, bo mamy wspólne dzieci. Nawet jeśli każda matka zawsze bardziej czuje, że to „ona ma” dziecko, a obowiązki „ma ojciec”, to jednak dziecko jest większym projektem, aniżeli wspólne konto czy nawet wspólny dom.