fbpx instagram

Śmiertelna obraza

Z mamą Franka pokłóciliśmy się o jedno słowo. Posprzeczaliśmy się pewnego ranka o dokument, który nie został wysłany tak jak się umówiliśmy. Głupota, ale jakaś chęć prowokacji, albo zwykłe hormony spowodowały, że krytyka ewidentnego błędu ze strony Sylwii szybko eskalowała. Sylwia tego dnia ostatecznie rzuciła się na mnie z pięściami krzycząc “no uderz, uderz mnie”, co było jakimś szaleństwem zupełnie nieproporcjonalnym do natury sprzeczki. Nie oddałem, ale wiem że wyprowadziła mnie z równowagi. Tego ranka na podsumowanie powiedziałem jej dwa brzydkie słowa wychodząc do pracy. Wyprowadziła się w odpowiedzi, a ja przepraszałem za te dwa słowa później. Nigdy później się nie zeszliśmy, chociaż rozmawialiśmy o tym co się stało jeszcze miesiącami.

Mama Franka nie zna innego sposobu na rozwiązywanie konfliktów. Ojciec wyprowadził się od nich jak się obraził, zostawiając wszystkich w wieku nastoletnim i nigdy się nie pogodzili. Mama Franka nigdy nie pogodziła się ani z kuzynami, ani z własnym bratem. Wielokrotnie pisała że ma rodzinę ale „z braćmi to tak, jakby ich nie było”. W rodzinie mamy Franka nikt z nikim nie rozmawia nawet przy wigilijnej kolacji, chociaż pewnie już nikt nie pamięta o co właściwie się pokłócił. W mojej rodzinie ludzie też pewnie powiedzieli sobie raz, a raczej nie raz, brzydkie słowa, ale godzili się zawsze na koniec dnia lub tygodnia w największych obelgach. Nie rozumiem i nigdy nie rozumiałem jak w rodzinie Sylwii ludzie potrafią trwać w śmiertelnej obrazie przez dekady.

Dla mnie model śmiertelnej obrazy w rodzinie to piekło na ziemi. Prorocze słowa, nie minie sześć miesięcy jak Sylwia sama powie mi że od momentu kiedy napisałem o tym piekle, tak właśnie zmieniło się jej życie. Posprzeczaliśmy się o umowę, którą obiecała wysłać a nie wysłała. Powinna wiedzieć ile kłopotów i problemów mam z urzędem skarbowym i prokuratorem nawet dziesięć lat z powodu złej daty na umowie, nie wspominając już o tym jeśli ktoś w ogóle by jej nie wysłał. Oczywiście że chciała żebym tą umowę jeszcze czytał, ale nie miałem na to czasu bo po nocach nadrabiałem inne zaległości w zadaniach, o których wykonanie ją prosiłem, a które były konieczne jeśli to ja utrzymuję całą rodzinę z własnych pieniędzy. Pewnego dnia nad ranem po całej nocy okazało się że jakaś ważna dla mnie umowa w ogóle nie została wysłana, straciłem nerwy. Powiedziałem Sylwii najpierw spokojnie że źle zrobiła, a skoro nie rozumiała jak wielkie kłopoty dla rodziny może oznaczać jej zaniedbanie, wychodząc do pracy rzuciłem dwa brzydkie słowa. Powiedziałem tak mocno jak tylko mogłem żebyś zrozumiała że odkąd jesteśmy rodziną nie działa już umowa że „twoje sprawy w Twoim interesie a moje sprawy w moim interesie”. Jeśli się jest rodziną wszystkie sprawy mają wpływ na wszystkie sprawy rodziny. Sylwia dopiero wiele miesięcy później zrozumiała, że źle zrobiła że mimo wszystko nie wysłała tej umowy w terminie. Nigdy jednak nie zrozumiała tego jak powinna i że będąc tak bardzo jestem zły że okłamała mnie w kwestii umowy tak naprawdę chroniłem całą rodzinę, tak nią i dziecko wliczając.

Brzydkie słowa były jednak tak wielkim wyjątkiem że zamiast rozliczyć je w kontekście tego że nigdy w ciągu ostatnich trzech lat związku takich sobie nie mówiliśmy, zareagowała tym bardziej nerwowo jakby to był koniec świata. Tygodniami starałem się to wyjaśnić, przeprosić, umówić się inaczej, ale po miesiącach uznałem ze zrobiłem wszystko w kwestii inicjowania porozumienia. W końcu kilka osób uświadomiło mi, że śmiertelna obraza była udawana na potrzeby zaplanowanej zapewne wcześniej wyprowadzki. Wszyscy mówili mi że podobne słowa padają w każdej rodzinie i nikt nie rozbija rodziny z powodu takiej sytuacji, jaka zaszła między nami. Według opinii wszystkich podobne słowa to sytuacja, która zdarza się zwyczajnie każdemu. Zrozumiałem że powody rozpadu naszego związku musiały być inne, a sytuacja jaka miała miejsce stała się jedynie pretekstem do czegoś co było zaplanowane wcześniej. W samym fakcie iż mama Franka się wyprowadziła tkwiło zresztą złamanie najważniejszej obietnicy jaką ona mi dała. Wielokrotnie rozmawialiśmy i wielokrotnie obiecywała mi przecież, że kiedy poniosą ją nerwy, nie spakuje swoich rzeczy i nie zostawi rodziny, ale będziemy rozmawiać. Tego dnia reakcja Sylwii była bardziej nerwowa niż moja. W końcu tak dramatyczny ruch jak wyprowadzka oznacza tylko że to ona dała się ponieść nerwom bardziej niż ja. Dopiero kiedy przyjechała po rzeczy jakie gromadziliśmy dla dziecka, przyznała że gdybym przyjechał osobiście przeprosić od razu, pewnie by wróciła bo też uważa że rodzina powinna być razem, ale głupio jej po tak długim czasie odkręcać jej nerwowe zachowanie przed rodziną.

Mam taką wielką wadę że kiedy ktoś odchodzi nawet na miesiąc w takim momencie nawet z powodu dziecka to nie chodzi o zazdrość ale wiem że w mojej głowie wtedy coś pęka. Nie potrafię w takiej sytuacji pojawić się następnego dnia na czyjejś wycieraczce z podciętymi żyłami i kwiatkami w ręce. Matkę Franka przestałem szanować w dniu w którym ona przestała szanować siebie. Podobnie jak z matką Staśka, miną lata zanim powiem jakiekolwiek dobre słowo a złych będę miał jeszcze wiele.